Dwudziestego ósmego grudnia 2018 roku dzwon bił o godzinie 11.00 naszemu Absolwentowi, Koledze z pierwszych powojennych roczników – Stanisławowi Waldemarowi Hińcowi na Starych Powązkach w Warszawie. Żegnaliśmy Go z żalem, ze smutkiem i z przykrym uczuciem, że odchodzą Ci najstarsi, roczniki sprzed 1939 roku, świadkowie lat wojny i okupacji hitlerowskiej, czasów stalinowskich i trudnych przemian politycznych i społecznych.
Wśród najstarszych Małachowiaków był po prostu Kolegą Waldemarem, pełnym sił, o żywym umyśle, świetnej pamięci, z ciekawymi doświadczeniami życiowymi i ze znakomitym dorobkiem zawodowym znanego architekta, który 57 lat pracował w tym samym miejscu – biurze architektonicznym na ulicy Królewskiej w Warszawie.
Pocieszamy się, my najstarsi Małachowiacy, że dożył 93 lat, nie cierpiał fizycznie, miał świadomość spełnienia, szczęśliwą, kochającą rodzinę; że napisał kilka pasjonujących książek – wspomnień o swojej młodości i wieku dojrzałym – pełnych najlepszych, ciepłych i serdecznych słów o ludziach.
Taki pozostanie w naszej pamięci: jako badacz historii Mazowsza, z którego pochodził i które było mu bardzo drogie jako najbliższa ojczyzna, świetny gawędziarz z poczuciem humoru i wrażliwy obserwator świata, ale przede wszystkim jako Małachowiak sercem i duszą, który po 60 latach jako jedyny potrafił z pamięci odtworzyć imiona i nazwiska swoich gimnazjalnych kolegów i określić, w której ławce siedzieli.
Było to ciekawe i mocno związane z naszą prastarą Szkołą pokolenie. Zaczynało naukę gimnazjalną przed wybuchem II wojny światowej, pięć lat okupacyjnych spędzało w konspiracji, na tajnych kompletach, walczyło i ginęło w Powstaniu Warszawskim, kończyło gimnazjum i liceum w tempie, jak mawiał Pan Waldemar, orientalno-ekspresowym (2 lata skomasowane w jednym roku szkolnym) i studiowało w warunkach, których nie byłby w stanie zaakceptować żaden współczesny student.
We wspomnieniach Pana Waldemara zachowała się taka charakterystyczna dla tamtych lat scena z czasu studiów na Politechnice Wrocławskiej: mieszkaliśmy z Witkiem i paroma innymi kolegami w akademiku na ulicy Kotsisa. Pewnego dnia do Witka przyjechała mama. Było wcześnie rano, gdy stanęła w drzwiach i zobaczyła swojego ukochanego syna śpiącego na żelaznej kracie wojskowego łóżka, pod stosem gazet zastępujących kołdrę. Rozpłakała się… Za to zupa w stołówce i suchy chleb były za darmo, więc bez luksusów się obywało, ale przynajmniej nie głodowaliśmy.
Młodzi ludzie nie zawsze byli w stanie zaakceptować formację polityczną narzuconą przez ZSRR, bunt groził aresztowaniem, represjami, wykluczeniem z życia ludzi, choćby formalnie wolnych. Bronili się na swój młodzieńczy sposób. Pan Waldemar brał udział w swoistym sabotażu – w 1946 roku należał do grupy, która ćwiczyła strzelanie, próbowała wysadzić w powietrze tzw. pomnik przyjaźni przed płockim starostwem. Gdy pewnego dnia przyjechał do Płocka, nieznany człowiek ostrzegł go, by nie wchodził do mieszkania Matki, ponieważ było od paru godzin obserwowane. Zatrzymał się więc w sąsiednim mieszkaniu u kolegi z klasy – Wacława (późniejszego długoletniego i znakomitego nauczyciela fizyki w płockiej Jagiellonce): Wacek zrobił herbatę, gadaliśmy jak zwykle o Małachowiance i wtedy otrzeźwiło nas mocne pukanie do drzwi. Weszło dwóch panów po cywilnemu, błysnęli legitymacjami UB i jeden z nich zapytał: „gdzie tu mieszka Stanisław Waldemar Hińc?: Wacek przytomnie odpowiedział: o, tam, w bloku naprzeciw, na II piętrze. Oblizał starannie łyżeczkę od cukru, bo z cukrem były kłopoty i uśmiechnął się. Zdążyłem tylko zlustrować okno i pomyśleć, co mnie czeka, gdy wyskoczę z I piętra, ale panowie podziękowali i szybko wyszli. Zawdzięczam Wackowi życie. W pośpiechu wyjeżdżałem do Wrocławia, tam – w tyglu przesiedleńców zza Buga nikogo nie można było znaleźć, a i tak nie miałem odwagi się zameldować, waletowałem w akademiku.
Ważna opowieść, bo dowodząca ogromnej przytomności umysłu w zagrożeniu i gotowości dzielenia losu szkolnych kolegów – Małachowiaków. Pomagali sobie wzajemnie, dzielili się chlebem i wiedzą. Gdy znany i surowy Profesor przedwojennej Politechniki Lwowskiej polecił studentowi opracować rysunek architektoniczny Bazyliki św. Piotra w Rzymie (w przekroju), chłopak zaczął się pakować, bo zanosiło się na trzy miesiące pracy – niewykonalnej w obliczu zbliżającej się sesji. Wtedy wzięliśmy się do pracy we czterech, spaliśmy na zmianę i kolega dostarczył pracę w terminie.
Ze swadą, barwnie i serdecznie opowiadał Pan Waldemar o Rogozinie, w którym chodził do podstawówki. Był dumny z Ojca – kierownika rogozińskiej szkoły, którą rozbudował i wyposażył, ucieszył się bardzo, gdy społeczność wsi zaproponowała, aby Czesław Hińc – także Małachowiak, ochotnik w wojnie 1920 roku, zamordowany w roku 1940 w Dachau, został patronem szkoły. Ze wzruszeniem i szacunkiem wspominał Ojca i Matkę, która zasłoniła go przed sowieckim karabinem w 1945 roku. Strata Rodziców bolała go bardzo dotkliwie, ale z Ich patriotyzmu, dzielności i pracowitości umiał uczynić sobie wzór życia prawego i aktywnego.
Kochał swój zawód, projektował osiedla mieszkaniowe, obiekty użyteczności publicznej: hale sportowe, kina, lotniska i sanatoria. W ostatnich latach pracy modernizował słynny hotel „Bristol” w Warszawie, Urząd Rady Ministrów i Pałac Prezydencki. Budował Politechnikę Białostocką, a wspólnie z synem – Lechem opracował projekt nowej siedziby zespołu „Mazowsze” w Karolinie.
Pracował też poza granicami Polski: był konsultantem projektów ambasad polskich w Moskwie, Bejrucie, Rabacie, chętnie korzystali z jego pomocy budowniczowie Pragi czeskiej. W roku 1988 otrzymał uprawnienia zasłużonego twórcy i członkostwo Związku Artystów Polskich. W roku 2002 został uhonorowany Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Gdy pytaliśmy Go o najważniejsze chwile życia, odpowiadał: Małachowianka, narodziny synów i wnuków, z których był bardzo dumny, bo zdolni, pracowici, ambitni i dowcipni. Wiązał z wnukami wielkie nadzieje, towarzyszył im wiernie w edukacji.
Właściwie nigdy Małachowianki nie opuścił, przyjeżdżał na zjazdy wychowanków, wręczał absolwentom medale Diligentiae, udzielał się jako sponsor, któremu prestiż Małachowianki był zawsze drogi. Troszczył się o zachowanie w pamięci szkoły swoich nauczycieli (m.in. w imieniu swojego pokolenia sfinansował tablicę poświęconą ks. Prefektowi Henrykowi Godlewskiemu), Kolegom zamordowanym na terenach byłego ZSRR poświęcił srebrną tarczę szkolną Małachowianki (kopię ofiarowaliśmy Kaplicy Katyńskiej w Katedrze Wojska Polskiego w Warszawie).
W jednej ze swoich gawęd dla młodych absolwentów powiedział: ks. Henryk Godlewski, który bardzo dbał o naszą przyszłość, dodawał do modlitwy rozpoczynającej lekcję religii żarliwe westchnienie: „od żywota pustego zachowaj nas Panie”. Bardzo się staraliśmy w życiu spełniać to pragnienie naszego ukochanego Kapłana.
Ulubionym wierszem pana Waldemara był Stary wiersz Kazimierza Wierzyńskiego, a zwłaszcza te strofy:
Odnalazłem stary wiersz w zeszycie,
Już uwiędły, jak paproć w zielniku,
Po co chować zwłoki ziół ukrycie,
Powiedz serce, śmieszny botaniku?
[………]
Jeszcze piżmo, jeszcze sucha mięta,
A już sny się ocknęły ogromne…
Wtedym pytał: kto to zapamięta?
Teraz wiem już: nigdy nie zapomnę.
Dzwon, który bił śp. Panu Waldemarowi grudniowego dnia na Starych Powązkach, bił wszystkim Małachowiakom…umniejszyła nas ta śmierć.

W imieniu społeczności szkolnej ofiarowujemy Rodzinie śp. Pana Waldemara Hińca zapewnienie o wiernej pamięci i pocieszenie w smutku.
Katarzyna Góralska
Dyrektor
Anna Wiśniewska
Prezes Zarządu Towarzystwa Małachowiaków